Wczoraj wpadłam do LeroyMerlin w Arkadii... :'(
Panie Łukaszu, co z tą umową o której Pan pisał z miesiąc temu? Jedyna nadzieja w Nepenti, bo to co się wyrabia z roślinami w marketach to tragedia!
Muchołówki, powciskane między inne rośliny, oczywiście suchusieńkie jak pieprz i z czerniejącymi pułapkami (których i tak miały niewiele), rosiczki... przy kasie! Ustawione przy kasie, jak gumy do żucia! Ludzie, one nawet nie były zielone, tylko żółte! Torf aż się pylił, taki był suchy...
Człowiek dba o te swoje roślinki, doświetla, martwi się... i potem widzi coś takiego... serce się ściska!
Jak rośliny owadożerne mają być popularne, skoro ludzie kojarzą je tylko z tymi nieszczęściami z supermarketów?!
Nie rozumiem, po co takie sklepy jak OBI, LM czy inne Castoramy w ogóle zajmują się sprzedażą roślin owadożernych, skoro nie mają o nich zielonego pojęcia! Czy w sklepach zoologicznych sprzedają zagłodzone chomiki, okaleczone króliczki albo zamarznięte gekony? Jeżeli nie wiedzą, jakie warunki im zapewnić, niech nie zajmują się ich dystrybucją... proste. Bo czy to im się w ogóle opłaca? Kto kupi roślinę w takim stanie? Tylko my... Żadnego klienta, który o owadojadkach wcześniej nie słyszał, nie zachęci rozpoczynanie hodowli od zakupu padniętej rosiczki...
Nie kupujmy tych roślin, choćby nie wiem co. Może jak zobaczą, że nie ma na nie popytu, przestaną je sprowadzać? Jeśli nie sprzeda się partia muchołówek, może nie sprowadzą następnej?
Jedyna nadzieja w Nepenti i w ich rozmowach z tymi mordercami. Piękne, zdrowe rośliny z Nepenti w marketach byłyby znakomitym sposobem na promocję firmy, o której niestety tak naprawdę wie niewielu śmiertelników...