Musiały minąć aż dwa miesiące, żeby rośliny przestały wyglądać jak trzy ćwierci od śmierci i dało się je pokazać ludziom  
  
Podsumowując zimowanie, przeżyło mi właściwie wszystko! Padły dwie rosiczki okrągłolistne, prawdopodobnie przez to, że zakorzeniły się w torfowcu, który regularnie wysychał. Zostały mi trzy (w tym jedna, której w ogóle nie kojarzę z zeszłego roku), które mają się wybornie. Prawdopodobnie straciłam jedną z siewek muchołówek, ale coś tam ma jeszcze zielonego, więc zostawiłam ją w spokoju, a nuż odbije. Nie licząc tej jednej, zostało mi ich sześć. 
  
 
 
 
  
Ponad miesiąc temu do misy dodałam mikro-sadzonkę 'Bohemian garnet'a, bez większej nadziei, że się przyjmie (misa cały czas na zewnątrz, a więc cieplarnianych warunków to ona nie miała ), a jednak, coś tam się zieleni: 
  
 
  
Reszta roślin wyraźnie otrząsnęła się po przydługiej zimie. 
  
"Red-green" z Obi: 
 
  
"All red": 
 
  
Klon-niespodzianka (chyba bierze jakieś dopalacze, kiedy nie patrzę): 
 
  
Oraz rzut oka na całość: